***[Bądź przy mnie blisko...]

***[Bez Ciebie jak...]***[Czekam Długo...]***[Czekam na ciebie obok...]***[ile razy można umrzeć...]Inwokacja***[ja jeszcze ciagle czekam...]***[jak ogień trawi lekkie...]***[jest cała ziemia samotności...]***[jestem Julią...]***[jestem powietrzem...]Jesli nie przyjdziesz***[jeśli zechcesz odejść ...]***[kiedy umre kochanie...]***[mam ciebie w roztańczonej...]***[mój kochanek wcale nie...]***[mój kochanek zapytał...]***[namiętność to jest to...]***[odłamałam gałąź miłości...]***[po co umyłam piersi...]***[pod deszczem twoich spojrzeń...]***[pod drzewami-miłość...]***[powlokłam lakierem paznokcie...]***[pragne mocniej...]***[pytasz- co dzwigają...]***[pytasz czemu pociąga mnie...]***[rozstanie jest ptakiem...]Spiący jednorożec***[ta miłosc jest skazańcem...]***[ten pocałunek...]***[w twoich doskonałych palcach...]***[wiedzą o nim...]***[wiec jesteś jesteś jesteś...]***[zaprosilismy pająki...]

 

HALINA  POŚWIATOWSKA

  Strona Główna    Wiersze    Wierszyki    Aforyzmy

* * *

bądź przy mnie blisko
bo tylko wtedy
nie jest mi zimno

chłód wieje z przestrzeni

kiedy myślę
jaka ona duża
i jaka ja

to mi trzeba
twoich dwóch ramion zamkniętych
dwóch promieni wszechświata

* * *

bez ciebie jak
bez uśmiechu
niebo pochmurnieje
słońce
wstaje tak wolno
przeciera oczy
zaspanymi dłońmi
dzień —

szeptem
modlę się do uśpionego nieba
o zwykły chleb miłości

* * *

czekałam długo
wspierałam włosy na ręce
podpórkę robiłam włosom
z moich rąk samotnych z palców

usta oszukiwałam pieszczotą
kolorowej szminki
czekajcie — mówiłam — ustom
przyfruną pocałunki
opadną
rojem pszczół w wasze różowe wnętrze

i piersi dotykałam ręką
szeptałam w uniesione końce
czekajcie — przyjdzie ten
w którego rąk zagłębieniu
znajdziecie przystań spokojną

i nóg strzelistym wieżom
odwróconym w dół
kłamałam — przyjdzie
i drżały — wierząc

teraz — rzucam to wszystko
w chłodną taflę lustra
jak w głęboki staw
i odwracam twarz i się śmieję

* * *

Czekam na ciebie obok tej nocy
która przysiadła na sąsiednim krawężniku
i ciemne usta podpiera
i ma postać Murzynki
chmurne oczy
na policzku cień liścia palmowego

mówię tej nocy — nie dzwoń złotem gwiazd
uspokój w fałdach sukni wiatr
czekaj
przecież wiesz że on przyjdzie
jak deszcz co myje włosy
wyschniętego na słońcu drzewa

* * *

ile razy można umrzeć z miłości
pierwszy raz to był gorzki smak ziemi
gorzki smak
cierpki kwiat
goździk czerwony palący

drugi raz — tylko smak przestrzeni
biały smak
chłodny wiatr
odzew kół głucho dudniący

trzeci raz czwarty raz piąty raz
umierałam z rutyną mniej wzniośle
cztery ściany pokoju na wznak
a nade mną twój profil ostry

Inwokacja

no — przyjdź
moje ciało o konstrukcji ptasich piór
niecierpliwe i drżące czeka
moje ciało o uśmiechu traw
moje usta z młodego księżyca
moje stopy z wilgotnego mchu
czekam

no bądź
tak zakwita drzewo i obłok
poprzez niebo błękitne się snuje
pająk wiąże nitkę na korze
a pod korą krąży złoty sok
tak się trawa ociera o ziemię
i tak gwiazda opada w mrok
no bądź

* * *

ja jeszcze ciągle czekam na ciebie
a ty nie przychodzisz
a jeśli
to jesteś przejazdem na dwa dni
jak ten fizyk z Moskwy w niemodnym kapeluszu
który uśmiechnął się od mnie
i zniknął na zakręcie białych szyn
nie próbowałam go zatrzymać
wiedziałam przecież
że to nie ty

czekam czekam wytrwale
tak lekko dotykają mnie dni
moja tęsknota jest tęsknota planet
zmarzłych tęskniących do słońca
a ty jesteś słońcem
które pozwala mi żyć
jest znowu wieczór
na dachach leży śnieg
wąskie wieże kościołów nakłuwają niebo
i dni tak lekko biegną nie wiadomo gdzie

* * *

jak ogień trawi lekkie drzewo
tak ja oplatam twoje ciało
miękka i zwinna jak płomień

kochając ciebie delikatnie
rozniecam twoje myśli w płomień
mój żar ich zimną formę kradnie

dotknięcie moje jasne niebo
twych oczu zwęża w ciemny płomień
tak kocham cię kochając siebie

płomień powtarzam płomień płomień
kaleczy usta rani dłonie
i wszelki kształt pod złotem grzebie

* * *

jest cała ziemia samotności
i tylko jedna grudka Twojego uśmiechu

jest całe morze samotności
twoja tkliwość nad nim jak zagubiony ptak

jest całe niebo samotności
i tylko jeden w nim anioł
o skrzydłach nieważkich jak twoje słowa

* * *

Jestem Julią
mam lat 23
dotknęłam kiedyś miłości
miała smak gorzki
jak filiżanka ciemnej kawy
wzmogła
rytm serca
rozdrażniła
mój żywy organizm
rozkołysała zmysły

odeszła

Jestem Julią
na wysokim balkonie
zawisła
krzyczę wróć
wołam wróć
plamię
przygryzione wargi
barwą krwi

nie wróciła

Jestem Julią
mam lat tysiąc
żyję —

* * *

jesteś powietrzem
które drzewa pieści
rękoma z błękitu
jesteś skrzydłem ptaka
który nie trąca liści
płynie
jesteś zachodnim słońcem
pełnym świtów
bajką ze słów które mówi się
westchnieniem
czym ty jesteś —
dla mnie — świeżą wodą
wytrysła na skwarnej pustyni
sosną — która cień daje
drżącą osiką — która współczuje
dla zziębniętych — słońcem
dla konających — bogiem
ty — rozbłysły w każdej gwieździe
której na imię miłość

Jeśli nie przyjdziesz

świat będzie uboższy
o te trochę miłości
o pocałunki które nie sfruną
w otwarte okno

świat będzie chłodniejszy
o tę czerwień
która nagłym przypływem
nie rozżarzy moich policzków

świat będzie cichszy
o ten gwałtowny stukot
serca poderwanego do lotu
o skrzyp drzwi
otwieranych na oścież

drgający żywy świat
zastygnie
w kształt doskonały nieomal
geometryczny

* * *

jeśli zechcesz odejść ode mnie
nie zapominaj o uśmiechu
możesz zapomnieć kapelusza
rękawiczek notesu z ważnymi adresami
czegokolwiek wreszcie — po co musiałbyś wrócić
wracając niespodzianie zobaczysz mnie we łzach
i nie odejdziesz

jeśli zechcesz pozostać
nie zapomnij o uśmiechu
wolno ci nie pamiętać daty moich urodzin
ani miejsca naszego pierwszego pocałunku
ani powodu naszej pierwszej sprzeczki
jeśli jednak chcesz zostać
nie czyń tego z westchnieniem
ale z uśmiechem

zostań

* * *

kiedy umrę kochanie
gdy się ze słońcem rozstanę
i będę długim przedmiotem raczej smutnym

czy mnie wtedy przygarniesz
ramionami ogarniesz
i naprawisz co popsuł los okrutny

często myślę o tobie
często piszę do ciebie
głupie listy — w nich miłość i uśmiech

potem w piecu je chowam
płomień skacze po słowach
nim spokojnie w popiele nie uśnie

patrząc w płomień kochanie
myślę — co się też stanie
z moim sercem miłości głodnym

a ty nie pozwól przecież
żebym umarła w świecie
który ciemny jest i kolor jest chłodny

* * *

mam ciebie w roztańczonej krwi
w zębach
nitkami nerwów związanych w supeł
czuję — złotą namiętność twojego ciała
przeciągam po nim rękę
lekko
lekko
gnę się
zewsząd
z końca aż do początku
i znów
do końca
jestem pośrodku ciebie
wspięta nad tobą
cała — w tobie

* * *

mój kochanek wcale nie jest piękny
i charakter ma raczej trudny
ale kto mi umaluje niebo
w ciemny fiolet popołudnia
gdy pozwolę mu odejść i nie wrócić

mój kochanek ma gorące usta
i rząd ostrych zębów kiedy śmiechem
odpowiada na wyzwanie światu
mój kochanek ma usta które wschodzą
półksiężycem nad każdą z moich nocy

mój kochanek nie jest czuły jego oczy
w prostokącie ulicy tańczą
zażega w dziewczętach płomień
uczepiona u jego cienia
trzymam miłość moją za włosy

w jego cieniu wątłe źdźbło trawy
w kwietniową jabłoń rozkwita

* * *

 

Mój kochany zapytał mnie: czy wierzysz w życie po śmierci? Odpowiedziałam: uwierzę, ale tylko wtedy, jeśli róża, która tego wieczoru zakwitła w naszym ogrodzie, pachnieć będzie po zgonie wszystkich swoich płatków. Mój kochany zapytał mnie: czy chcesz pójść do nieba? Zechcę — odpowiedziałam — ale tylko wtedy, jeśli niebo jest ciepłe jak twoje ramiona, przestronne jek twój oddech i dzikie jak pocałunek. Mój kochany zapytał mnie: czy zawsze będziesz mnie kochała? Odpowiedziałam: jeśli wieczność jest chwilą pomiędzy moim sercem pustym a moim sercem wezbranym z miłości, nigdy nie będzie czasu, w którym nie kochałabym ciebie.

 

* * *

namiętność to jest to
o czym śpiewały skrzypce
zamknięte w ciemnym futerale
w dusznym
jak noc
wewnątrz łupiny światła
znaczone paznokciami gwiazd
ona żyje
w twoich słowach z ciepłego granatu
pachnie brzoskwinią
słońcem
schwytanym w zieloną sieć drzewa
dojrzała
przechylona nad spłowiałą trawą
ciąży
ku moim dłoniom otwartym
a ja — zamknięte usta
w obcym języku uczę
słowa — ciasnego jak śmierć
miłość

* * *

nie potrafię inaczej
w środku ciała
jest kot wygięty pragnieniem
wołający o człowiecze ręce

uspokajam go słowami
kłamię
o przedziwnych kolorach i dźwiękach

wbija okrągłe oczy
w pustą ścianę
nie wierzy
przeciąga się
prostuje palce

nie wierzy w nic
i nagle
wszystkie zgięte paznokcie
wbija we mnie
głuchy ślepy kot

* * *

odłamałam gałąź miłości
umarłą pochowałam w ziemi
i spójrz
mój ogród rozkwitł

nie można zabić miłości

jeśli ją w ziemi pogrzebiesz
odrasta
jeśli w powietrze rzucisz
liścieje skrzydłami
jeśli w wodę
skrzelą błyska
jeśli w noc
świeci

więc ją pogrzebać chciałam w moim sercu
ale serce miłości mojej było domem
moje serce otwarło moje drzwi sercowe
i rozdzwoniło śpiewem swoje sercowe ściany
moje serce tańczyło na wierzchołkach palców

więc pogrzebałam swoją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem

* * *

po co umyłam piersi
i każdy włos z osobna
czesałam w wąskim lustrze
puste są moje ręce
i łóżko

cienki scyzoryk nocy
rozciął obrączkę
półksiężycem zwisła
pod brzemienną w pąki jabłonią

szamocę się szarpię
krochmaloną koszulę
wydyma wielki wiatr

mój brzuch jest gładkim stawem
piersi — rozpieniona woda
ugłaskać je — ugłaskać — ugłaskać

światło dnia pijane z niemocy
znajdzie moje zeschłe usta
i niechętnie i obco
mglisto je ucałuje — odejdzie

* * *

Pod deszczem twoich spojrzeń
moja pogarda staje się uległa
drąży w jej wnętrzu pragnienie
w czułość porasta

twoje oczy
przebijają hartowną stal uśmiechu
ciepłym deszczem
spłukują mnie ze mnie

* * *

pod drzewami — miłość
pośród ludzi — miłość
pośród deszczu
i w słońcu
odmieniałam pory roku
dokąd nie przyszła
teraz
jest tylko jedna pora roku
wiosna

* * *

powlokłam lakierem paznokcie
i moje palce błyszczą
panie mój bądź miłościw
moim myślom

obrysowałam ciemną kredką powieki
i niebo gwiaździste odbija się w mym spojrzeniu
panie mój bądź miłościw
memu pragnieniu

przywitałam cię pocałunkiem
najprościej
panie mój bądź miłościw
mojej miłości

* * *

pragnę mocniej
od pożółkłej topoli
na srebrnej drodze
pełnej lipcowego kurzu
pragnę ciebie
deszczem na moje nagie ciało
w spopielałe czoło
spłyń

drzewa szeptały trwożnie
dzień dzień
śmiały się cicho
noc

nocą w moje rozchylone ręce
ciepłą nocą
wilgotną rosą
przyjdź

* * *

pytasz — co dźwigają w jukach wielbłądy podróżne
one niosą moje serce
poprzez pustynię

kiedy odszedłeś ode mnie
zostałam sama
pod żółtym słońcem

ziemia jest sucha
i serca ludzi puste
nie dla mnie bije
źródło tkliwości

czasem cię widzę
lecz wyciągniętymi rękoma
dotykam tylko

mojej myśli o tobie

pytasz — co dźwigają w jukach wielbłądy podróżne
one niosą moje serce
poprzez pustynię

* * *

pytasz czemu pociąga mnie magia liczb
liczbą wyrazić pragnę nieskończoność
mojej tęsknoty mojej miłości

chcę żeby zastygła w krysztale liczb
żeby dni ślizgały się po niej jak
po diamencie słońce

chcę żeby trwała nieskażona mijaniem...

* * *

Rozstanie jest ptakiem
który rozpostarł pióra
ode mnie do ciebie

wszystkie pióra są ciemne
wszystkie dni
bez ciebie

noce drżą
rozsypane pióra
po niebie

kiedy przyjdziesz
złote pióra zbiegną się w słońce
umrze ptak

Śpiący jednorożec

ponieważ jesteś piękny
dla ciebie jest moich kolan
miękkość

aksamit mojej sukni
podpełza
pod twój sen

ponad uśpionym
świecę
sierpniowym firmamentem

i gwiazdy oczu moich
spadają
w białą sierść

* * *

ta miłość jest skazańcem
zasądzonym na śmierć
umrze
za krótkie dwa miesiące

na świecie jest przestrzeń i czas
odejdziesz ode mnie

na świecie jest niemoc i konieczność
nie zatrzymam cię
żadnym pocałunkiem

* * *

ten pocałunek
pachniał jak rozgryziona łodyga maku
czerwono posypał się z warg
zakwitł
w miękkim wgłębieniu dłoni
kiedy wspiełam się na palce
dzwonił
w dojrzałym polu
lecz wtedy
nie było już mnie
znikłam
w tym złotym pocałunku

* * *

w twoich doskonałych palcach
jestem tylko drżeniem
śpiewem liści
pod dotykiem twoich ciepłych ust

zapach drażni — mówi: istniejesz
zapach drażni — roztrąca noc
w twoich doskonałych palcach
jestem światłem

zielonymi księżycami płonę
nad umarłym ociemniałym dniem
nagle wiesz — że mam usta czerwone

— słonym smakiem nadpływa krew —

* * *

wiedzą o nim
moje nabrzmiałe piersi
pocałunkiem obudzone o zmroku

ramię draśnięte
pamięć
drzemiąca w zagłębieniu dłoni

we wnętrzu moim
okwitł
jak kolczasty krzak głogu

zmarznięte ptaki
moich nocy
sfrunęły wszystkie
jedzą

* * *

więc jesteś jesteś jesteś
daj niech sprawdzę
niech cię dotknę raz jeszcze dłonią i ustami
niech w oczy spojrzę chociaż najmniej wierzę
oślepłym ze zdumienia oczom

jeszcze twój głos usłyszeć chcę
zapachem się zaciągnąć
pojąć cię raz na zawsze wszystkimi zmysłami
i nigdy nie zrozumieć i ciągle na nowo
dochodzić prawdy pocałunkami

* * *

Zaprosiliśmy pająki
na wspólne pomieszkanie
żeby nieco zapajęczyły
ten pusty kąt przy szafie

żeby rozsnuły
zasnuły

potem
ustawiliśmy piec do góry dnem.
wypadł dostojnie
rozhuśtaliśmy lampę

zgasła
i już było mieszkanie
wreszcie mieszkanie
z okrutnym zapachem maciejki
w poprzek