|
***
A jednak, gdyby teraz wśród tych
urwisk dziczy
czuć na rękach dwie dłonie drobne i niewinne,
patrzeć na usta małe, ciche, półdziecinne
i w oczy naiwności
pełne i słodyczy...
A jednak dziwny urok jest w duszy
dziewiczej,
moc, co serce okuwa w więzy dobroczynne,
zdrój,
skąd się w myśli ciemne przelewa i winne
blask światła i
szlachetność przez cud tajemniczy,
a jednak, gdyby teraz,
wśród tych skał ogromu,
szeptał ktoś o miłości, o szczęściu, o
domu,
ufając patrzył w otchłań przepaścistych zboczy —
a
jednak, gdyby jakąś mieć życia ostoję,
jakąś duszę kochaną,
jakieś serce swoje —
a oto tylko wicher wokoło się
włóczy...
A kiedy będziesz moją
żoną...
A kiedy będziesz moją
żoną...
umiłowaną, poślubioną,
wówczas się ogród nam
otworzy,
ogród świetlisty, pełen zorzy.
Rozdzwonią
nam się kwietne sady,
pachnąć nam będą winogrady,
i
róże śliczne i powoje
całować będą włosy twoje.
Pójdziemy cisi, zamyśleni,
wśród żółtych przymgleń
i promieni,
pójdziemy wolno alejami,
pomiędzy drzewa,
cisi, sami.
Gałązki ku nam zwisać będą,
narcyzy
piąć się srebrną grzędą,
i padnie biały kwiat lipowy
na rozkochane nasze głowy.
Ubiorę ciebie w błękit
kwiatów,
niezapominajek i bławatów,
ustroję ciebie w
paproć młodą
i świat rozświetlę twą urodą.
Pójdziemy cisi, zamyśleni,
wśród złotych przymgleń
i promieni,
pójdziemy w ogród pełen zorzy
kiedy drzwi
miłość nam otworzy.
|
Czymże jest młodość
bez
miłości?...
Czymże jest młodość bez
miłości?
Jest jako gwiazda bez promieni,
jako oaza bez
strumieni,
jest jako róży kwiat bez woni,
jak
bezowocny kwiat jabłoni,
jest jako pszczelny ul bez miodu,
jak pyszny pałac bez ogrodu.
Czym jest, kto nie ma
kogo kochać?
Jest jak dąb na urwisku góry,
jak wiotki
powój bez podpory,
jako jaskółka jest bezgniezdna,
jako wodospad skalny bez dna,
jak bez stolicy kraj
szeroki,
jako lecący wiatr w
obłoki.
|
Danae Tycjana
Na miękkim puchu białego
posłania
promienna cała od słońca pozłoty,
Danae,
Zeusa spragniona pieszczoty,
z osłon swe ciało dziewicze
odsłania.
Z niebios się ku niej świetlny obłok słania
i nagle deszcz zeń na nią spada złoty:
to bóg,
miłosnej czując żar tęsknoty,
zwisł nad cichego pełnią
pożądania.
Nagie jej ciało widzi i błękitu
jej
wielkich cudnych źrenic blask przymglony,
senny, wśród
boskiej rozkoszy zachwytu.
Przed złotym deszczem, od
słonecznej strony,
u stóp jej białych, podobny do świtu
gdy dnieje, Amor uchodzi
spłoniony.
|
Do nieznajomej
Nie wiem, kto jesteś — ledwo
kilka razy
widziałem ciebie — za każdym widzeniem
pierś ma się dziwnym podnosi wzruszeniem,
serce
szalonym poczyna bić tętnem,
a usta moje palą te wyrazy,
które bym tylko w omdleniu namiętnem,
patrząc ci w
oczy, wymówił westchnieniem.
Rozkosz i boleść czuję, gdy
cię widzę,
i zdaje mi się, że cię kochać muszę,
i
zdaje mi się, że cię nienawidzę —
przekląłbym ciebie i
oddal ci duszę.
Na myśl rozkoszy, jaką twój dać może
uścisk dziewiczy, oszaleć się boję —
szukając ciebie,
spotkania się trwożę —
trucizną są mi cudne oczy twoje,
oczy błękitne i senne jak morze.
Na samą myśl tę, gdy
cię półomdlałą
widzę w snach moich z lawy i płomienia,
gdy dłutem z ognia rzeźbię twoje ciało,
każdy kształt
ciała, co gdy opierścieni,
zmysły w huragan i krew w burzę
zmieni:
na samą myśl tę bliskim jest omdlenia.
Tonąc w srebrzystym ócz twoich błękicie,
pod stopy
twoje rzuciłbym me życie,
a razem żądzę uczuwam szaloną
zabić cię jednym oczu moich błyskiem,
bo wolałbym cię
śmierci poślubioną
widzieć niż z innym splecioną
uściskiem.
|
Ekstaza
Nie widzę, słucham cię
oczyma, biała!
Nagości twojej linie i kolory
w hymn mi
się jeden łączą różnowzory,
w muzykę kształtu, w pieśń
twojego ciała.
Melodią jesteś i harmonią cała!
Rzucona kędyś w dalekie przestwory,
jako przelotne
świecisz meteory — —
pieśń twej piękności promienieje,
pała...
Komu się zjawisz taka, pójdzie dalej
z
twarzą od światła odwróconą, senną —
tak ci rzeźbiarze, co
Wenus promienną
niegdyś w paryjskim marmurze kowali,
chodzili cisi, senni między ludem —
oni widzieli cud i
żyli cudem...
|
Gdzieś ty...
Gdzieś ty, o gdzieś ty?... Kocham
cię, jedyna,
kocham cię zawsze... Zdasz mi się tak bliska,
że tylko rękę wyciągnąć ku tobie,
a ręka, zda się, twą rękę
uściska.
I tylko ramię wyciągnąć ku tobie,
a ramię kibić
twą obejmie wiotką,
i tylko lekko zgiąć cię, a ku piersi
ty
się pochylisz i uśmiechniesz słodko...
I tylko usta
wyciąnąć, a twoich
ust się poczuje pocałunek... Nieba!
Aby
już nigdy nie zatęsknić do niej,
ileż lat jeszcze przetęsknić
potrzeba?..
***
Gdybyś ty była szklannym
jeziorem
patrzałbym w toń twą przez całe życie;
gdybyś
ty była zielonym borem
słuchałbym szumu twego w zachwycie;
gdybyś ty była pustką bezludną
dla ciebie świata
zrzekłbym się śmiele;
gdybyś ty była śmiercią — o cudna! —
szedłbym do ciebie, jak na
wesele.
|
Halucynacja
W miesięcznej pełni
srebrzystym fosforze,
po nieskończonej wód ciemnych
roztoczy,
łódź z sennym wiosłem powoli się toczy
wędrując kędyś samotna przez morze.
Na jej dnie,
padłszy miękko jak na łoże,
naga, w księżyca mgławicy
przezroczej,
na wznak, milcząco, z zamkniętymi oczy,
leży kobieta. Łódź płynie w bezdroże...
Wtem z
wody morskiej ciemnych, cichych głębi
wielki, potworny
kształt dźwiga się, dębi:
wodnika cielsko oślizgłe,
miedziane
ku łodzi z nagą żeglarką podpływa
i
wpija oczy w nią obłędne, szklane
a ona leży senna, czy
nieżywa.
|
Hymn do miłości
(fragment)
Szukałem Ciebie pośród
kobiet roju,
czekałem Ciebie o każdej godzinie,
i
pełen byłem trwóg i niepokoju,
że zanim przyjdziesz, życie
moje minie.
Bo nie wątpiłem, że jesteś, że moje
oczekiwanie nie jest czczem złudzeniem,
że niedaleko
gdzieś od Ciebie stoję
z moją tęsknotą, nadzieją,
pragnieniem.
Od lat już całych niewidzialnym cieniem
byłem przy Tobie, szukając daremnie
w kobietach
Ciebie, coś istniała w mnie.
Ciebie poczułem przed dawnemi
laty,
gdy głos w noc cichą zabrzmiał mi nad głową,
a
mnie się zdało, że się sypią kwiaty,
że kwiatem na mnie
pada każde słowo...
Lata tęskniłem za taką rozmową
i
latam czekał, aż się znów powtórzy...
Przyszła —
przebrzmiała, jak więdnie liść róży
z kochanej ręki, który
barwą bladą
długo swój dawny szkarłat przypomina,
z
którym się kończy dzień i dzień zaczyna
i z którym
wreszcie na sercu w grób
kładą.
|
I jeden atom powietrza
znów
dwoje...
I jeden atom powietrza znów
dwoje
naszych spokojnych ust sobą obdzielił,
i jeden
spływa na dwie nasze głowy
obok leżące, promień księżycowy
i dziś my razem, znów razem oboje,
o czym śnić wczoraj
bym się nie ośmielił...
Przed własnym szczęściem tak
zdumiony stoję.
jak by mi nagle przed stopą wystrzelił
słup ognia — i szedł w niebieskie sklepienia
i stał
się niebu filarem z
płomienia...
|
* * *
Ja, kiedy usta ku twym ustom
chylę,
nie samych zmysłów szukam upojenia,
ja chcę, by
myśl ma omdlała na chwilę,
chcę czuć najwyższą rozkosz —
zapomnienia.
Namiętny uścisk zmysły moje strudził
czemu ty patrzysz z twarzą tak wylękłą?
Mnie tylko żal
jest, żem się już obudził
i że mi serce przed chwilą nie
pękło.
Błogosławiona śmierć, gdy się posiada,
czego się pragnie nad wszystko goręcej,
nim twarz
przesytu pojawi się blada,
nim się zażąda i znowu, i
więcej...
|
Kochałem ciebie...
Kochałem ciebie... Zła dola
nad nami
od pierwszej chwili twarz jawiła ciemną;
odszedłem — twemi pożegnany łzami
nad wszystkiem w
świecie, tylko nie nade mną.
Odszedłem... Świat się
cały nie zwalił
ani runęły pod nim rusztowania,
tylkom
u progu twojego zostawił
całe pragnienie i miłość
kochania.
|
Kocham cię, światło...
Kocham cię, światło! Na moje
źrenice
zlewasz się falą; nurzam się w niej, tonę,
oczy ku tobie wznoszę roztęsknione,
Na twej jasności
promienną mgławicę.
Kocham cię, jasna! Patrzę na twe
lice,
oczu szafiry rzęsą ozłocone,
na krasę twoich ust
—patrzę i płonę,
tym więcej pragnąc, im więcej się sycę...
Kiedy mię światło falą opromienia,
zda mi się,
czuję twoje uściśnienia,
a gdy w ramiona ciebie, jasna,
chwytam,
całą mi światła płonie świat ozdobą
i sam
już nie wiem, i sam siebie pytam:
czyś ty jest światłem?
czy światło jest tobą?
|
* * *
Kocham Cię! Tęsknię! Wołam
Cię do siebie!
Świat cały Twojem nazywam imieniem!
Tyś
jest mą wiarą na wysokim niebie,
Tyś jest mi całej
ludzkości wcieleniem...
Przez Ciebie kocham,
nienawidzę... W Twojem
istnieniu źródło mojego istnienia;
Ty jesteś mojem sercem, krwi mojej zdrojem
i duszy
mojej Tyś harfą z płomienia!
|
* * *
Kocham Cię za to, że Cię
kochać muszę,
ocham Cię za to, że Cię wielbić mogę,
kocham Cię za to, żeś Ty mi jedyna
piękną kobiecą
objawiła duszę,
że się przed Tobą kolano ugina
i
myśl o Tobie każda niesie trwogę,
i niepokoi się tym, i
pamięta,
żeś może dla niej za czysta, za
święta...
|
Leda
Czy znacie Ledę Michała
Anioła
w skrzydłach łabędzia z rozkoszy mdlejącą,
nagą, z diadem u boskiego czoła?
Świat cały
piersią oddycha gorącą
cicho — i tylko dalekiego morza
słychać gdzieś falę o falę dzwoniącą.
Kaskady
blasku rzuca słońca zorza,
jak opar z wody, woń wznosi się
z kwiatów
i mgłą rozwiewną płynie na przestworza.
A lśniąc od słońca płomiennych szkarłatów
w
przecudne linie gnie się nagie ciało,
na ziemi leżąc
pełnej aromatów.
I co się komu kiedy marzyć śmiało
w snach najgorętszych o kobiecym pięknie:
tu ma
wcielone ręką mistrza śmiałą.
A każdy członek, zda się
w oczach mięknie
od palącego rozkoszy nadmiaru
i w
cichym ruchu rzeźbi się przepięknie.
Nagości owej
promiennego czaru
w żadnym się słowie wypowiedzieć nie da;
myśli się mroczą od zmysłów pożaru
i od rozkoszy,
jaką czuje Leda.
|
Lubię kiedy kobieta...
Lubię, kiedy kobieta omdlewa
w objęciu,
kiedy w lubieżnym zwisa przez ramię przegięciu
gdy jej oczy zachodzą mgłą, twarz cała blednie
i wargi
się wilgotne rozchylą bezwiednie.
Lubię, kiedy ją
rozkosz i żądza oniemi,
gdy wpija się w ramiona palcami
drżącemi
gdy krótkim, urywanym oddycha oddechem
i
oddaje się cała z mdlejącym uśmiechem.
I lubię ten
wstyd, co się kobiecie zabrania
przyznać że czuje rozkosz,
że moc pożądania
zwalcza ją, a sycenie żądzy oszalenia
gdy szuka ust, a lęka się słów i spojrzenia.
Lubię
to — i tę chwilę lubię, gdy koło mnie
wyczerpana, zmęczona
leży nieprzytomnie,
a myśl moja już od niej wybiega
skrzydlata
w nieskończone przestrzenie nieziemskiego
świata
|
Moja kochanka
Nie z "mojej sfery", Bogu
dzięki,
Była kochanka ma.
nie miała wypieszczonej ręki,
kocham pisała przez h a.
Zupełnie była bez maniery,
mówiła często "cas".
a
jednak wszystkie z "mojej sfery"
oddałbym za nią
wraz.
|
Mów do mnie jeszcze...
Mów do mnie jeszcze... Z
oddali, z oddali
głos twój mi płynie na powietrznej fali,
jak kwiatem, każdym słowem twym się pieszczę.
Mów do
mnie jeszcze...
Mów do mnie jeszcze... Te płynące ku
mnie
słowa są jakby modlitwą przy trumnie
i w sercu
śmierci wywołują dreszcze —
mów do mnie
jeszcze...
|
Mów do mnie jeszcze...
Mów do mnie jeszcze... Za
taka rozmową
tęskniłem lata... Każde twoje słowo
słodkie w mem sercu wywołuje dreszcze —
mów do mnie
jeszcze...
Mów do mnie jeszcze... Ludzie nas nie
słyszą,
słowa twe dziwnie poją i kołyszą,
jak kwiatem,
każdem słowem twem się pieszczę —
mów do mnie
jeszcze...
|
* * *
O gdybyś przyszła! Raz
jeszcze dziewicze
jasne i czyste Twe zobaczyć oczy!
Raz jeszcze fale uczuć tajemnicze
widzieć z Twej
piersi i z Twoich warkoczy
wetchnąć woń kwiatów... Raz
jeszcze Twe ręce
do ust przycisnąć; raz jeszcze łzy Twoje
i twoje ciche zobaczyć rumieńce;
raz jeszcze z ust
Twych słyszeć imię moje!
Raz jeszcze
tylko!...
|
Ona gdzieś jest
Ona gdzieś jest.. ja wiem...
wiem to i tęsknię do niej...
Wiem jaką twarz ma, wiem,
jakim się różem płoni,
wiem, jaki szafir ócz ciemnymi
rzęsy kryje,
jaka w nich tkliwość lśni i jaki żar z nich
bije.
Wiem, jaka śpiewa w nich słodycz niewysłowiona,
jaka w nich słania sę zaduma, drżą pragnienia,
jaki
wilgotny blask przez oczy te do łona
ciągnie i jaka mgła
lubieżna je zacienia.
Każdy jej uśmiech znam i każdy
ruch, jej słowo
każde w mym uchu brzmi muzyka sfer echową,
każdą jej czuję myśl, znam kraje jej pamięci,
wiem,
czego żal jej, wiem, co trwoży ją, co nęci.
Co kocha,
także wiem; znam serce jej i duszę
i kocham całą mych
niezmiernych smutkow tonią.
bezdenią tęsknot mych — -
kocham i czuć to muszę,
że nigdy myślą mi nie sięgać nawet
po nią...
|
|
|